KURHANY (Dążenia galicyjskich nacjonalistów ukraińskich), Edward PRUS [1993
- Артикул:
- 15355526282
- Страна:
- Доставка: от 990 ₽
- Срок доставки: 12-20 дней
- В наличии: 1
- Оценка: 0
- Отзывов: 0
Характеристики
- Identyfikator produktu
- 15355526282
- Stan
- Nie wymaga renowacji
- Tytuł
- KURHANY (Dążenia galicyjskich nacjonalistów ukraińskich)
- Autor
- Edward PRUS
- Język
- polski
- Rok wydania
- 1993
- Waga produktu z opakowaniem jednostkowym
- 0.5 kg
- Okładka
- miękka
- Liczba stron
- 148
- Szerokość produktu
- 17 cm
- Wysokość produktu
- 24 cm
- ISBN
- 8370665217
- Wydawnictwo
- Polska Oficyna Wydawnicza BGW
- Stan opakowania
- oryginalne
- Czas wydania
- po 1950
- Ujęcie
- historia powszechna
- Oryginalność
- oryginał
Описание
Tytuł: KURHANY (Dążenia galicyjskich nacjonalistów ukraińskich).
Autor: Edward PRUS.
Wydawca: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1993, wydanie I. 148 stron, oprawa miękka lakierowana, format 16,5x23,5 cm.
Stan dobry - ogólne podniszczenie i zabrudzenia okładki oraz środka (nieaktualne stemple własnościowe) – poza tym stan OK.
„KURHANY (Dążenia galicyjskich nacjonalistów ukraińskich)”. ...I wiatr usnął na kurhanie - To nie czarowna pieśń o krainie kurhanów rozsianych od Morza Czarnego po Bug, to me cisza wieczorna, która zalega step jeszcze przed chwilą rozkołysanych bujnych wiatrem traw wysokich po strzemię jeźdźca Kozaka, Tatara, Wołocha, Lechity, którzy tu z suhakami puszczali się u zawody. To inna pieśń, podobnie jak ów chorał Kornela UJEJSKIEGO, spowita dymem pożarów, które przez stulecia nie oszczędzały ziemi kurhanów, pod jakimi w czas pokoju siadywał ślepy lirnik podtrzymywany przez bose pacholę i zawodził tęskną melodię o tym, co minęło i już nie powróci. Melodię unoszącą się niby słup ognia, jak okrzyk ludzkiego przerażenia, lament istot mordowanych w sposób szatański. To także echo „tamtych dni”, których wspomnienie zrywa dziś ze snu dzielnych ongiś członków samoobrony i batalionów niszczycielskich i oblewa ich zimnym potem; pamięć uparta, zamknięta karta historii najnowszej, stronice zawiedzionych nadziei.
Nie spełniona nadzieja wywoływała rozpacz, powodowała determinację. a w takim stanie ducha uderza się na oślep, bez zastanówienia, w kogo lub w co trafi cios. Zawiedli się nacjonaliści ukraińscy na hitlerowcach, zostali przez nich wykorzystani i wykpieni. A przecież to na nich budowali dom swojej nadziei. Nacjonaliści uważali, że są „solą ziemi”, mają eliksir życia. Wierzyli, że są mścicielami krzywd doznanych przez naród od ciemiężców otrzymujących rozkazy z Warszawy lub Moskwy, że wyrośli z gleby użyźnionej zbutwiałymi kośćmi przodków, prochami wielkiego CHMIELA wyrzuconego z subotowskiego grobowca przez żołnierzy Stefana CZARNIECKIEGO. Za to i za wiele innych upokorzeń chcicli się bić; bić się o ziemię i za ziemię, która dyszała przeszłością i jęczała pod ręką zwycięzcy. Henryk SIENKIEWICZ w „Ogniem i mieczem” upamiętnił tę ziemię i jej dzieje:
„Ile tam walk stoczono, ilu ludzi legło, nikt nie zliczył, nikt nie spamiętał. Orły, jastrzębie i kruki jedne wiedziały, a kto z dala usłyszał szum skrzydeł i krakanie, kto ujrzał wiry ptasie kołujące miejscem, to wiedział, że tam trupy lub kości nie pogrzebione leżą... Polowano w trawach na ludzi jakby na wilki lub suhaki. Polował, kto chciał. Człek prawem ścigany chronił się w dzikie stepy, orężny pasterz trzód strzegł, rycerz przygód tam szukał, łotrzyk łupu. KOZAK TATARA, TATAR KOZAKA. Bywało, że i całe watahy broniły trzód przed tłumem napastników. Step to był pusty i pełny zarazem, cichy i groźny, spokojny i pełen zasadzek, dziki od DZIKICH Pól, ale i od dzikich dusz. Czasem też napełniała go wojna. Wówczas płynęły po nim jak fale czambuły tatarskie, pułki kozackie, to chorągwie polskie łub wołoskie, nocami rżenie koni wtórowało wyciem wilków...”.
Wszystko to wirowało w tańcu dziejowych wydarzeń, kołowało w gigantycznym tyglu; broczyła gorąca, czerwona krew i wsiąkała w ziemię czarną, stygły znieruchomiałe ciała ludzkie. Jeżeli nie rozszarpały ich kruki i sępy, nie rozwłóczyły po stepie zielonym wilki i lisy, to towarzysze broni albo dobrzy ludzie składali szczątki człowiecze do mogił sypanych wysoko, zwanych kurhanami.
Mogił takich przybywało z każdym rokiem, bo nieustannie lała się tu krew. Taka to już była ta ziemia — wolna i nieszczęśliwa zarazem. Po wielkich powstaniach i ruchawkach kozackich, które były zapowiedzią burzliwej wiosny 1648 roku, przyszła wreszcie wielka wojna, którą wszczął „na pohybel LACHOM i ŻYDOM!” Bohdan Zenobi CHMIELNICKI, szlachcic herbu ABDANK. Hetman ukraiński rozpoczął dobę wielkich działań wojennych. Po ich zakończeniu ziemia, ongiś kwitnąca i rojna, wyglądała bezludnie, stając się przybytkiem dzikiego zwierzęcia.
Kurhanów wciąż przybywało. Powiększyła je koliszczyzna, nieszczęśliwa masakra pod wodzą GONTY i ŻELEŹNIAKA. Tysiące chłopów polskich, wcale nie szlachty, wyrżnęli hajdamacy i kolije zainspirowani, podbechtani przez satrapów carskich tylko w najbliższej okolicy Humania. Od rzezi humańskiej rozpoczął się gwałtowny proces ruszczenia się tamtejszych chłopów polskich.
Pomnożyły się kurhany po rabacji chłopskiej w Galicji 1846 roku; wiele tych kopców usypano w okresie wielkiej wojny, w toku zmagań o istnienie dwóch republik ukraińskich: Ukraińskiej Republiki Ludowej z ośrodkiem w Kijowie, której symbolem stał się Semen PETLURA, i Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej pragnącej mieć za swą stolicę Lwów.
Sypano kopce — choćby symboliczne, w miejscach ustronnych, w gajach odległych i ukrytych przed ludzkim wzrokiem, poległym bojowcom, którzy w czas „pokoju i pojednania z LACHAMI” podnieśli świętokradzką dłoń na majestat niepodległej Rzeczypospolitej; później, po 1941 roku — „grzebali” Polskę w takich samych kurhanach. Kto są ci, co w latach drugiej wojny światowej tak niszczyli i wyludniali krainę, która po przejściu Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) wyglądała jak pustynia. Pod ich nóż i topór szła ludność polska; upowcy zacierali po niej ślady — wszelkie ślady polskości: chaty, kościoły, a nawet zamki warowne lub tylko ich szczątki. Do rangi problemu urosło spalenie fundacji księcia Jeremiego WIŚNIOWIECKIEGO w Wiśniowcu; kościoła św. MICHAŁA ARCHANIOŁA i klasztoru ojców karmelitów oraz wyrżnięcie wszystkich zakonników wraz z ludnością, która się tu schroniła. „Fundacja WIŚNIOWIECKICH... uległa kompletnej ruinie — konkluduje ocalały świadek masakry. — Nad dziedzictwem Jeremiego WIŚNIOWIECKIEGO... objęły władztwo dzikie bzy. bluszcze i tarniny, a w wypalonych wieżach — sowy i nietoperze”. Słowem — to już koniec! Było, minęło. Ale jak do lego doszło? Postarajmy uę wspólnie odpowiedzieć na to powtarzane wciąż i podstawowe często dla wielu Polaków pytanie.
Najpierw jednak w yjaśmjmy, że opisane tu sprawy odnoszą się wyłącznie do tzw. Ukrainy czerwono-czarnej, czyli separatyzmu galicyjskiego, który zrodzi! faszyzm ukraiński — i tylko on jest odpowiedzialny przed całym światem i własnym narodem za zbrodnie ludobójstwa. Partykularyzm galicyjski miał i nadal ma siłę żywotną i sprawczą, znajduje uę w opozycji do prowincjonahzmu naddnieprzańskiego nazywanego przez Haliczan „chutorstwem”. Oba te prowincjonalizmy usiłowali zespalać „sobomicy”, czyli ludzie myślący kategoriami ogółnoukraińskimi. Takim "sobomikicm” był Semen PETLURA — prezydent i ataman główny Ukraińskiej Republiki Ludowej ze stolicą w Kijowie. Natomiast nie stał się mm. pozostając galicyjskim prowincjuszem i separatystą, Jewhen PETRUSZEWYCZ — dyktator Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej ze stolicą w Stanisławowie. Mimo że doszło w pewnym okresie do zjednoczenia obu republik w kijowskiej cerkwi św. Zofii w formie quasi-federacji. to jednak jedności trwałej nie osiągnięto. Stosunkowo szybko ujawniła się moc galicyjskiego separatyzmu, przeto drogi Haliczan z Naddnieprzańcami się rozeszły. Istniały i istnieją do dziś dwa ośrodki rządowe na emigracji, podobnie rzecz się ma na Ukrainie, gdzie wyraźnie odznacza się Ziemia Halicka swoją odrębnością — bo tylko tu powiewają sztandary czerwono-czarne. czyli OUN, prowincjonalnej organizacji ukraińskiej.
O dwóch Ukrainach słyszy się w gronie rodaków zyjących na Ukrainie oraz wśród Polonii zachodniej. Piszę „zachodniej”, bowiem Polacy mieszkający w Ziemi Halickiej, na Polesiu i Wileńszczyźnie, nie uważają się za „Polonię”, którą słusznie kojarzą z emigracją. Nazywają siebie polskimi tuziemcami (a nie przybyszami) mieszkającymi na tych ziemiach od prawieków jako autochtoni — często dłużej od ludności uważającej się za tutejsze plemię.
Jedną Ukrainę uosabiają tzw. niebiesko-żółci, drugą natomiast czerwono-czarni. „Niebiesko-żółci” — to zdecydowana większość Ukraińców mieszkających na wschód od Zbrucza i przedwojennej granicy polsko-radzieckiej. Stanowią oni naród kształtujący, zgodnie ze swoim prawem, suwerenność państwową — choć jeszcze niezawisłość różnie tam mienją, podobnie jak demokrację i pluralizm. Tworzą większość narodu ukraińskiego, która nie ma antypolskich kompleksów i uprzedzeń do Polaków.
Żywe są natomiast wśród mej tradycje kozackie oraz tradycje walk tuczonych wspólnie z Rosjanami. Niechęć do Rosji jest tu o wiele mniejsza niż we Lwowie. Ponieważ ta „pierwsza Ukraina” niebiesko-żółta jest dominującą, a także dojrzalsza politycznie, to właśnie w oparciu o nią Polacy mogą i powinni budować stosunki dobrosąsiedzkie z niepodległytn państwem ukraińskim.
Haliczanie zaś, czyli ukraińscy mieszkańcy Ziemi Halickiej, reprezentujący w większości tę „drugą Ukrainę” czerwono-czarną, mich dotąd sojuszników w mieszkańcach rusinskich „polskiego Wołynia”, dzielącego się dzisiaj na dwa obwody: wołyński i równieński. Spoiwem ich sojuszu międzyregionalnego zdawała się być UPA, którą właśnie na tym obszarze stworzyła halicka OUN. To było ważne i owocowało przez szereg lat, ale ostatnio okazało się już niewystarczające. Wołyniaków i Haliczan zaczyna znowu dzielić to, co dawniej ich poróżniło: wiara. Haliczame to unici, czyli grekokatolicy, związani z Watykanem. Wołyniacy byli także nimi (nawet wcześniej od Haliczan) aż do rozbiorów Polski. Haliczame znaleźli się od 1772 roku w zaborze „arcykatolickiej” Austrii, przeto swój katolicyzm w obrządku wschodnim zachowali. Wołyniacy zaś nie mieli tego szczęścia. Na podstawie ukazu carskiego w zaborze rosyjskim zagnano ich do prawosławia. Dziś są tak do niego przywiązani, że dla nowej wiary gotowi są nawet odrzucić dotychczasową więź etniczną z Haliczanami. Stało się to niespodziewanie. Narzucone znów Haliczanom w okresie powojennym prawosławie me zagrzało miejsca na stałe. Wraz z ostatnimi reformami rozwinął się ruch na rzecz powrotu grekokatolicyzmu. Zmiótł on prawosławie i wyniósł na górę św. JURA grekokatolicyzm. Prawosławni, a może jeszcze ktoś, broniąc się przed unitami, sięgnęli po hasła antypolskie, którymi pragnęli odciągnąć nacjonalistów od „ich” cerkwi. Jedno z tych haseł brzmiało: „Trudno wierzyć w BOGA, gdy LACH jest papieżem”. Odniosło ono częściowo skutek. Prawosławni we Lwowie nie zniknęli, pozostało nawet ich arcybiskupstw o z katedrą w polskim kościele św. MIKOŁAJA (dawnym akademickim).
Ukraińcy wołyńscy powrót do Unii uznali za zdradę nie tylko Cerkwi, ale także „ukraińskiej nacji”. Haliczan znienawidzili i. jak ongiś, zaczęli przezywać ich „Austryjcami” i „Polakami”. Czasem słyszy się o „polskiej irredencie”. Obraża to antylechickich Haliczan, nie pomaga też na Wołyniu Polakom, którzy tu cudem ocaleli, mając przeciw sobie OUN-UPA i NKWD-KGB. Po prostu Wołyniacy święcie wierzą, że w tym wszystkim „macali pałce” Polacy i „ten ich papa”. Choć wśród nich na nowo ożyły, już nieco przycichło, antypolskie fobie, to jednak nie stanowi przeszkody w szukaniu porozumienia u Naddnieprzan — nic żywiących w zasadzie antypolonizmu.
Dla Ukrainy „niebiesko-żółtej” tradycje UPA są obce, a nawet wrogie. Nie rozumieją nic z tego uwielbienia dla tej organizacji zbrojnej i jej twórców. Dlatego oburzeniem napawa ich fakt tworzenia Ziemi Halickiej miejsc „narodowych sanktuariów” związanych z OUN-UPA. Czasami przeradza się ono w nieprzyjazny akt. Tak było w Chrynowie Starym, gdzie „czerwono-czarni” postawili pomnik Stepana BANDERY i pilnowali przed „niebiesko-żółtymi”. Jednak me upilnowali i pomnik ten został wysadzony. Natomiast zebrani w Łucku historycy ukraińscy zgodnie orzekli, że „antyludzka i zbrodnicza ideologia oraz praktyka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów nie ma prawa do rehabilitacji”.
Interesuje nas zasadniczo prowincjonalny nacjonalizm galicyjski oraz jego tendencje separatystyczne nie pozbawione pierwiastków państwowo-twórczych, zdeterminowane chęcią zdobycia władzy. Problemy z nim związane pragniemy w tej pracy wyjaśnić. Wspólnie wyjaśnić — bo wyrażane tu często opinie, przytoczone argumentacje są nie tylko mojego autorstwa, lecz także Czytelników, którzy uważnie śledzili cykl artykułów pod tytułem „I wiatr usnął na kurhanie”, publikowany na łamach katowickiego „TAK i NIE”. Gdy co tydzień pojawiały się te szkice, to wówczas i później pod adresem ich autora napłynęło tak wiele listów, relacji, zapytań, polemik, pomówień, a nawet dokumentów, że musiała się zrodzić myśl, aby je wykorzystać w obszerniejszej pracy.
Niniejsza publikacja jest także w pewnym sensie próbą odpowiedzi na ową korespondencję. Ustosunkowując się do niej musiałem zaprezentować choćby skromną porcję wiedzy historycznej na temat istoty zjawiska, które dotąd budzi jeszcze tak duże emocje, a przede wszystkim nie słabnące zainteresowanie.
Na ile moja praca usatysfakcjonuj Czytelników — ocenią Ci dla których została ona napisana.
Spis treści – patrz foto.
- Polecam!
Стоимость доставки приблизительная. Точная стоимость доставки указывается после обработки заказа менеджером.