Ориноко-Амазонская экспедиция, Ален ГИРБРАНТ [1961]

13643613555
2 550.00 ₽
Товар временно недоступен из-за увеличенных сроков доставки
  • Страна:
  • Доставка: от 990 ₽
  • Срок доставки: 12-20 дней
  • В наличии: 1
  • Оценка: 0
  • Отзывов: 0

Характеристики

Identyfikator produktu
13643613555

Stan
Nie wymaga renowacji

Tytuł
Wyprawa Orinoko-Amazonka

Autor
Alain GHEERBRANT, przełożyła Janina Wrzoskowa

Wydawnictwo
Wydawnictwo Iskry

Język
polski

Okładka
miękka z obwolutą

Czas wydania
po 1950

Rok wydania
1961

Oryginalność
oryginał

Szerokość produktu
13 cm

Wysokość produktu
20 cm

Liczba stron
387

Waga produktu z opakowaniem jednostkowym
1 kg

Stan opakowania
otwarte

Описание

Tytuł: Wyprawa Orinoko-Amazonka, seria wydawnicza - „Naokoło Świata”.

Autor: Alain GHEERBRANT, przełożyła Janina Wrzoskowa.

Wydawca: Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 1961. 387 stron, zdjęcia, mapa we wklejkach, oprawa miękka z obwolutą, format 12,5x19,5 cm.

Stan dobry - ogólne podniszczenie i zabrudzenia obwoluty, okładki oraz środka – poza tym stan OK.

Wyprawa Orinoko-Amazonka: Pełna uroku, nieopisanych trudów i mrożących krew w żyłach niebezpieczeństw była francuska wyprawa przez puszcze i bezdroża oddzielające Orinoko od Amazonki. Podróżnicy docierali do zagubionych w puszczy osiedli Indian, a zdobywszy zaufanie plemion, do którego nie doszła stopa białego człowieka, poznawali ich życie codzienne, wierzenia i obyczaje. Gest, uśmiech, a czasem muzyka Mozarta otwierały drogę porozumienia z tymi ludźmi z innego świata, ludźmi z odległych etapów ewolucji.

Wyprawa Orinoko-Amazonka. Przedmowa - Wychodząc z samolotu, doznałem rozczarowania.

Przenikliwe zimno aż szczypało w szyję i uszy. Padał deszcz. Mżył paskudny jesienny kapuśniaczek.

Dął paskudny wiatr, listopadowy.

Paskudne niebo zamglonego poranka w tej południowej porze, paskudne miejskie niebo po skrajach dymem zawleczone.

Kto zrozumie, czego ja tu szukam? Wystarczyło, bym zaczynał mówić, próbował wytłumaczyć sprawę, a natychmiast niecierpliwym ruchem ucinano rozmowę, przerywając mi w pół zdania.

„Ale mu pilno” - mówiły wszystkie spojrzenia.

Wydało mi się, że raz jeszcze wpadłem w środowisko ludzi, którzy nie mają czasu do stracenia.

Musiałem użyć wybiegów, schować do kieszeni, niby w zaciśniętej pięści trzymać marzenie, które mnie tu przywiodło, pokazywać je ukradkiem jedynie w cieniu przedsionków i w dzielnicy prostych ludzi wałęsających się nocą, w kawiarniach, jak gwiazdy migających na krańcu miasta.

Cały świat był jak gdyby kredą zamazany, była to noc wśród jasnego dnia. I jak przebić się przez nią? Szukałem nici przewodniej.

W hallu aeroportu widziałem najpierw całą górę świeżo ściętych i złożonych w celofanowe sarkofagi orchidei.

Co dzień rano odlatywały do Nowego Jorku, do rąk grabarzy - platynowych blondynek otulonych w futra i osypanych zimnymi brylantami.

Potem w Banco de la Republica, Museo del Oro, odkryłem inne sarkofagi. Ciągnęły się wzdłuż ścian, wyłożone czerwonym aksamitem, który służył za krwawe tło posążkom i kolczykom Chibchasów, nieruchomo lśniącym niby zastygłeś słońca.

Nić przewodnia prowadziła następnie do Muzeum Kolonialnego, gdzie Maria Dziewica okryta płaszczem z pawich piór ulatywała w górę pośród złoconych ażurowych boazerii, potem do Museo National de Archeologia y Etnografia, którego białe galerie, przerobione z dawnego więzienia o murach barwy lwiej skóry, rozchodziły się promieniście, tam pióra, maczugi, naszyjniki, jakieś nasiona, pachnidła drewniane luki i strzały kościane, mapy lasów z nazwami wbitymi na szpilki jak motyle, tykwy do kurary, tykwy do jadła i tykwy do napojów.

Wreszcie widziałem na ulicy kacyka; wyglądał jak ślepiec, przykucnął za kramikiem z guzikami i ze sznurowadłami i palił papierosa marki „Czerwonoskóry”. Widziałem innego udającego biedaka: pił piwo, siedząc na worku. Widziałem czarownika, który sprzedawał melony i papaye, i wojownika, który przenosił kufry cywilizowanych.

Na szczęście - była rewolucja. Po pięćdziesięciu latach cywilizowanego życia licząca siedemset tysięcy mieszkańców stolica wybuchła. Przez te pięćdziesiąt lat pokrywano wulkany betonem, wznoszono na nich w pośpiechu piętnasto-, dwudziestopiętrowe zespoły lakierowanych, lśniących sześciennych budowli o stalowych belkach, lecz mimo to kratery wulkanów nie były jeszcze całkowicie zasklepione.

Po pięćdziesięciu latach cywilizacji, obcinania paznokci i strzyżenia włosów przebudził się lud. Nie była to jednak rewolucja, raczej bunt. Tamy rozumu i zdrowego rozsądku zostały zerwane, buntownicy stracili z oczu cel, do którego mieli dążyć, wkrótce myśleli już tylko, by zabijać, grabić i hulać. Zapomnieli wskazań, jakie im dano i wszystko poniszczyli.

Sygnał został podany w południe wystrzałem z rewolweru, który zabił człowieka cieszącego się ogólnym zaufaniem. W godzinę później powywracano tramwaje i cale miasto płonęło. Policjanci ostrzeliwali domy wykwintnych dzielnic, waliły się koszary. Na ulicach roili się powstańcy z rękami pełnymi zdobyczy, nieśli maszynki do przecierów, obuwie, tytoń, skrzynki ze szkocką whisky.

Ubogą dzielnicą biegł jakiś mały człeczyna, z nim razem ze dwudziestu ludzi. Prowadził ich do zabarykadowanego zakładu fryzjerskiego.

  • Rzucić ogień w to paskudztwo! - wrzeszczał. - Niech spłonie. Podpalić!

Wyważyli drzwi, napełnili miski benzyną - wszystko płonęło.

  • Trzydzieści lat - rozumiecie!? - krzyczał człeczyna w najwyższym podnieceniu. - Trzydzieści lat byłem fryzjerem!

Kiedy wszyscy poginęli lub spili się alkoholem, wśród ogólnego porządku i w atmosferze godności została wprowadzona rygorystyczna polityka. Zabrano się do odbudowywania wszystkiego. Kiedy przybyłem tam we wrześniu, opatrywano rany i kratery wulkanów. Wszystko zostało oczyszczone, zatynkowane, zabetonowane, ale dymy dziewiątego kwietnia unosiły się jeszcze tak w bogatych, jak i biednych dzielnicach.

W Bogocie, gdzie znalazłem się we wrześniu 1948 roku w poszukiwaniu zapomnianego świata, który jednak nie przestał istnieć, jest zimno i woda gotuje się przy osiemdziesięciu pięciu stopniach na wysokości dwóch tysięcy sześciuset trzydziestu metrów gór i skał.

O cztery stopnie niżej na czerwonej linii równika śpiewają małpy i stateczne papugi, powietrze jest przesycone wilgocią, a palmy ustępują miejsca lasom, gdzie nago, przestrojeni w pióra z muzeum chodzą kacykowie, czarownicy i wojownicy. Od chwili gdy wylądowałem na lotnisku w Bogocie, trzeba mi było ośmiu miesięcy, by chwycić tę nić, która, poprzez orchidee, muzea, bogate i biedne dzielnice wiedzie aż tam, gdzie miałem udać się na los szczęścia.

Spisy rzeczy:

Część pierwsza:

  • Llano i las; Malowidła na skałach Guayabero; Impas w San Jose del Guaviare;

Część druga:

  • Orinoko; Ostatni biali i pierwsi Indianie; Tajemne życie Indian Piaroa;

Część trzecia:

  • Serra Parima to inny świat; Pierwszy kontakt z Maquiriarami i Guaharibami; Niepowodzenie i ponowna próba;

Część czwarta:

  • Przejście przez Serra Parimę;

Część piąta:

  • Powrót.

- Polecam!




Приобрести Ориноко-Амазонская экспедиция, Ален ГИРБРАНТ [1961] по привлекательной цене с гарантированной доставкой из Польши по всей России, вы можете на сайте Boxcentr.ru
Загрузка...
Загрузка...
Информация о технических характеристиках, комплекте поставки, стране изготовления и внешнем виде товара носит справочный характер.
Стоимость доставки приблизительная. Точная стоимость доставки указывается после обработки заказа менеджером.
Выберите каталог